środa, 24 lutego 2016

Środa. miły dzień, nie powiem, że nie. Mało śmieszkowy, ale dzień.
Czasem trzeba brać życie na poważnie.

Najpierw mieliśmy wykłady o Naiku, czyli o wewnętrznym kompleksie świątynnym, który de facto jest na zewnątrz. W każdym razie dopiero dzisiaj zrozumiałam o co chodzi w tym całym mieście. Jak mówimy o Ise-jingu, czyli o świątyni w Ise to nie chodzi nam o jeden konkretny budynek tylko wszystkie świątynie w Ise (w japońskim nie ma rozróżnienia na liczbę mnogą i pojedyńczą). Więc okłamałam Was kiedy pisałam o schodach do Ise-jingu, bo były to zupełnie inne schody.

Po wykładach obiadek jak zwykle, aczkolwiek tym razem niezwykle, bo był przepyszny. Zjadłam niwatori mayo doburi, czyli miseczkę z chrupiącym kurczakiem i majonezem i wspaniałym sosem miodowym. Do tego sałateczka z najlepszym na świecie dresingiem - goma doresshingu - sezamowy, polecam, zabieram całą walizkę do Polszy. 


Wycieczka do Naiku była ok. Bardzo zimno i pięknie. Dostaliśmy mapę, ale nie była nam potrzebna, bo cały czas chodził z nami Sano Sensei. Tak właśnie wygląda czas wolny na wycieczkach w Japonii. Jesteś wolny, bo chodzisz na świeżym powietrzu, ale cały czas czujesz na sobie TEN wzrok. Japończycy chyba bardzo się boją, że nas zgubią i nie damy sobie rady. A prawda jest taka, że większość z nas jest bardziej zaradna niż przeciętny Japs.



tak pięknie właśnie było, widok ze świętego mostu. 


w drodze do głównej świątyni 


w oddali widać dach głównej świątyni i właściwie jest to jedyne miejsce, z którego ją widać. Sano Sensei powiedział, że nie wypada zaglądać do domu obcych ludzi i dlatego też kami sama (bóstwo) odgradza się od ludzi płotem. Nie powinniśmy robić nawet zdjęć. Bo czy chcielibyście, żeby ktoś wchodził z butami do Waszego domu? (w sumie w Japonii to nie do pomyślenia, w takim razie: czy chcielibyście, żeby ktoś wchodził z zielonymi papciami do Waszego domu? ... dobra, opcja z papciami jest super, ja bym chciała, ale KAMI SAMA nie chce, dlatego nigdy nie zobaczycie jego domu)

tak wygląda brama przed którą się modlimy i klaszczemy, żeby kami sama nas wysłuchał. zdjęcia można robić do 4-5 schodka, potem to już jest obraza. W ogóle jest bardzo dużo ważnych kamyków. Często się zatrzymywaliśmy, bo ten kamyk był ważny. Raz jakaś dziewczyna zrobiła zdjęcie kamienia i Sano Sensei przypomniał sobie, że on też jest ważny i mówił o nim długo. Nie wiem czemu, bo wyglądał jak wszystkie inne. Chyba nie jestem najlepszym słuchaczem. Potem był jeszcze wykład o kamieniu, na którym nie można stawać, bo będzie się nieczystym. Stanęłam. 


To ja i piękny widok lub piękny widok i ja, jak kto woli. 


To najsłynniejsze miejsce, gdzie można zjeść azuki mochi. Mochi to tradycyjne ciastka japońskie, które mają konsystencję kluski. Są zrobione z klejącego ryżu i się ciungną. Azuki to czerwona soja. Mochi są nią obtoczone, wszystko jest bardzo słodkie i rośnie w buzi. Nie byłam zachwycona, ale Pan Tamada stawiał, więc zjadłam. Bo darowanemu koniowi... wiadomo


Ten łysy pan, to własnie Pan Tamada. Tak wyglądał środek tej mochi-restauracji. Było miło, ogrzaliśmy się trochę i zebraliśmy siły na zakupy.


Bardzo męczący był ten dzień, ale takie też są potrzebne. Na koniec wypiłam kilka piwek z koleżankami z Ukrainy, bo wiadomo Eastern Europe musi trzymać się razem i zjadłam chipsy o smaku awokado (grubaska 4ever). Pysne byli. Autobus w drodze powrotnej spóźnił się 2 minuty ! To niemożliwe, nie w Japonii. Ale okazało się, że na Ukrainie w ogóle nie istnieje rozkład jazdy autobusów, i jak się o tym dowiedziałam, poczułam się o wiele lepiej. Przy okazji RUKAWICZKA to rękawiczka. Pio ukraińsku, nie japońsku. Ot takie przydatne słowo na dziś.



Baj baaaj !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz