wtorek, 1 marca 2016


Wracam.
Dzisiejszy dzień nie przyniósł zbyt wiele wrażeń, ponieważ praktycznie cały czas spędziliśmy w klasie. Dlatego zacznę od weekendu i czasu wolnego. Będzie dłużej niż zwykle. W niedzielę rano pojechałyśmy do Osaki. Jeśli nie wiecie, to Osaka jest trzecim co do wielkości miastem w Japonii, więc to była miła odmiana po Ise. Okazuje się, że Ise i Gorzów mają jeszcze jedną wspólną rzecz. W obu miastach życie nocne nie istnieje... dlatego też Osaka, która znajduje się 2,5h drogi od Ise (pociągiem oczywiście), była idealnym wyborem.


Cały dzień spędziłyśmy ze znajomą Moniki z Japonii i jej mamą i babcią. Babcia jeszcze jest przed tym okresem kurczenia się, i wygląda tak jak mama. Bardzo ładne kobiety. Spotkałyśmy się na dworcu w Osace. Nie wiem jak udało nam się znaleźć, bo jak widać dworzec różnił się od tego w Ise.


Na początku poszłyśmy do knajpki, w której można samemu robić takoyaki. Bardzo fajna zabawa. Przygotowuje się je na specjalnej patelni z dziurami. Najpierw do dziur wkłada się kawałki ośmiornicy, całość zalewa się ciastem i dorzuca pozostałe składniki. Wydaje mi się, że była to papryka, por i prażona cebulka, ale głowy sobie nie dam uciąć. (pierwsze zdjęcie od góry po prawej) Jak ciasto się trochę zetnie, wpycha się je do dziur, potem czeka aż się usmaży i za pomocą takiego metalowego pypcia obkręca. Nie jest to takie proste jak się wydaje. Dzięki patelni takoyaki mają formę takich kulek (zdjęcie po lewej na dole), polewa je się sosem i posypuje suszoną rybo. Bardzo smaczne te takoyaki. Na górze po lewej okonomiyaki. Tego już nie szykowałyśmy, tylko nam podano. Również smaczne.


Potem łaziłyśmy po Osace, weszłyśmy na dach jakiegoś wysokiego budynku, a tam ludzie sadzili sobie warzywa. Bardzo mi się podobało. Miejsce na dachu trzeba sobie wykupić. Wiele osób nie wie co potem zrobić z tymi warzywami, więc pakują je w małe paczuszki i zostawiają w specjalnym pudle "do wzięcia". Mama Japonka i Babcia Japonka wzięły po pęczku cebulek. Nas też namawiały, więc wzięłyśmy. No weź tu chodź z cebulą po Osace... w ostatniej chwili udało mi się odłożyć do pudełka jak nie patrzyły. Mam nadzieję, że nie widziały, by bym zaliczyła kolejne "pafa"!


Ciekawostka. Niedługo w teatrze kabuki premiera sztuki Wan Piisu (One Piece). To bardzo miłe, że tradycyjny teatr japoński adaptuje mangę. Mogłoby się wydawać, że działać to będzie tylko w jedną stronę, a tu proszę, taka niespodziewanka.


Taka tam ładna boczna uliczka na Nambie. Namba to jeden z słynniejszych dystryktów Osaki. Bardzo kolorowy, zatłoczony, świecący i zakupowy. A boczna uliczka wygląda jak z zupełnie innego świata. Taka ta Japonia.


Tak naprawdę wygląda Namba. Wszędzie wystające szyldy, wielkie ryby, ruszające się kraby, wystające ręce. Morze ludzi, gwarno, ale tak przyjemnie gwarno, nie przytłaczająco. Pachnie jedzeniem. To dobry zapach. (jako że robię zdjęcia kalkulatorem, radzę sobie wygooglować Nambe i w ogólę Osake, bo możecie mieć trochę mylne wrażenie)


No i znowu przeplata się stare z nowym. Tak wygląda najstarsze centrum handlowe w Japonii. Bardzo piękny budynek.


Osaka jest wielka. Budynki są bardzo wysokie. Same Marioty dokoła, może nie tak jak w Tokio, ale nie tak łatwo można znaleźć jakiś parczek. Podejrzewam, że gdyby tylko moja mama mogła, to by rzuciła pracę i oddała się misji sadzenia drzew w Osace. Okazuje się jednak, że w tym wielkim mieście można taż znaleźć drugie można powiedzieć miasteczko. Wszystko przez zamek w Osace, zwany złotym zamkiem. To bardzo przyjemne uczucie wyjść z zatłoczonego metra , przejść przez murowaną bramę i poczuć się jak w XVI wieku.


Ale ta sielanka nie mogła trwać wiecznie. W drodze powrotnej wokół zamku przeszła parada minionków. Naprawdę końca nie było widać. W większości to byli dorośli ludzie, i nie że dzieciaci... Powariowali Ci Japończycy. Zapytałam naszej Japonki co się dzieje, ale nie rozumiałam odpowiedzi. Pewnie nawet gdybym ją zrozumiała, to i tak bym tego nie rozumiała, jeśli wiecie o co mi chodzi.
Najśmieszniejsza była grupka chłopaków (obstawiam, w wieku 21-24), którzy do połowy zdjęli te stroje minionów, patrzyli na wszystkich z pogardą i jarali szlugi. Widok bezcenny.



 Po 8 godzinach  łażenia czas na relaks. Trzeba zostawić Japonki i ruszyć w miasto z bratnimi duszami Ukrainkami. Tak wygląda Namba nocą. A to my po 2,5h nomihoudai, czyli płacisz za godzinę i pijesz, ile chcesz. Jeśli klientami są Japończycy, to barom może taka opcja się opłacać. Nami chyba byli zachwyceni. Później wypiłyśmy piwko na "bulwarze" i śpiewałyśmy patriotyczne piosenki, każda w swoim języku. Myślę, że pokazałyśmy się z dobrej strony.


Pod wpływem emocji kupiłyśmy dużo czekolad Areo. Pysne byli.


Powrotny pociąg miałyśmy o 6 rano. Spałyśmy całą drogę, miałyśmy 2 przesiadki, ale ja chyba przesiadałam się śpiąc, bo nie bardzo je kojarzę. Już o 8.30 byłam w akademiku, a na drzwiach wisiał taki o to prezent. Tamada-san myśli o swoich podopiecznych nawet w dzień wolny! Muszę przyznać, Tamada-san jest superczłowiekiem.


Spałam do 15. I zgodzę się z Rogerem Murtaugh z "zabójczej broni": i'm to old for this shit.



No i trochę o dniu dzisiejszym. Wykłady były ciekawe. Jeden o mitologii drugi o języku mieszkańców Ise i dialektach. Co prawda japońska mitologia to dla nas nic nowego, ale miło jest posłuchać o niej po japońsku. Później uczyliśmy się tańczyć tańca związanego z religia shinto. To był taniec radości. Jest tak powolny, że trudno być radosnym. Ale ciekawe doświadczenie.




Na końcu przyjechali panowie Japończycy, dali nam po 3 ciastka, oczywiście wszystkie z fasolą, i ankiety. Musieliśmy jeść i pisać, co myślimy, dlaczego tak a nie inaczej. Przysięgam, jak wrócę, nie zjem fasoli przez rok. Tylko pączki, napoleonki i ciasta marchewkowe.


To by było na tyle.
Elo


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz