czwartek, 3 marca 2016

Poprzednie dwa dni były całkiem intensywne i bardzo atrakcyjne jedzeniowo!
A babcia zawsze mówiła, że jak brzuszek pełny, to buzia się cieszy.

W środę mogliśmy pospać trochę dłużej, zbiórka była dopiero o 10.30. Pojechaliśmy zwiedzać miasteczko Kawasaki. Pojechaliśmy tam taksówkami! Dlaczego? Przecież to takie drogie, potrzebowaliśmy 4. Tamada-san oszalał! No nie ważne... Kawasaki, w rzeczywistości jest częścią Ise, kiedyś było miastem portowym. 
Setagawa (bo tak nazywa się rzeka), była jednym z głównych szlaków transportowych do stolicy. Także Kawasajinowie (mieszkańcy Kawasaki) byli bogaczami!

Ponieżej Kawa no eki, czyli dosłownie dworzec rzeczny, gdzie wypakowywano bagaże i przenoszono do magazynów. I Setagawa. Teraz poziom wody jest o wiele niższy niż kilkaset lat temu.



Ogólnie miasteczko Kawasaki to teraz taki skansen. W dawnych budynkach magazynów i dworca jest muzeum, oczywiście chodzimy w papciach.Wszystko jest ładnie zachowane, bo z tego co zrozumiałam te budynki mają 700 lat.


Jeden z budynków, był budynkiem mieszkalnym. Na drugim piętrze były pokoje sypialniane, na pierwszym pokoje do ceremonii herbacianej. (Japończycy nie mają parteru) Jako, że wszystko jest małe, to starają się wykorzystać każdą przestrzeń. Dlatego też w schodach są ukryte szuflady. Bardzo to ładne.
W pokojach sypialnianych wszyscy waliliśmy głową w sufit, bo dawniej Japończycy byli niżsi od teraźniejszych o jakieś 10 cm. Ja z moim metrem 66 czuję się czasem jak gigant. A raczej jak słoń w składzie porcelany. No, ale co się dziwić, ramen sam się nie spali.



A propos ramenu. Wczoraj poszliśmy do 蔵deン (Kura de Pasuta Ramen), czyli do tego miejsca w którym z dziewczynami jadłyśmy ramen poprzednio. Część osób wybrała pastę na styl europejski i wylądowała w innym "magazynie". (kura to po japonsku magazyn, z resztą tak właśnie budynek wyglądał z zewnątrz). No i ci, co wybrali paste, nie byli po jedzeniu tak szczęśliwi jak my.
Tamada-san zamówił dla wszystkich pierożki gyouza (pychaaa) i karaage, czyli smażonego kurczaka na głębokim tłuszczu.
Ramen mogliśmy wybrać sobie sami. Wzięłam ten w stylu hokkaido, bo są najlepsze, z masłem. W środku było mięsko i kiełki bambusa. Bardzo tłuściutkie i dobre. Naprawdę nie wiem, jak to się dzieje, że Japonki są szczupłe. Chyba udają, że im nie smakuje...


Na koniec poszliśmy do miejsca, gdzie wyrabiają papier, według tradycyjnych technik. Z takiej oto rośliny, takiej o:


No i tu pan sobie robi papier. Wszystko jest robione na bambusowych stelażach. On tak potrząsa tym czymś w wodzie i nagle ma taki papier, który ładnie układa. Trudno to wytłumaczyć, trzeba zobaczyć.




No i tak minęła środa!



Czwartek.

Na początku wykłady. Profesor pokazywał nam tradycyjne ozdoby wykonywane w Ise. Mówił że mają odstraszać złe duchy. Tak jak wampiry boją się czosnku, tak japońskie złe duchy boją się rzeczy które robią CHIKUCHIKU, czyli drapią, kują itp.


Tak wyglądają te chikuchiku ozdoby. Żeby nie było, że one się tak nazywają. Oficjalnie to oyanawa (czyt. Ojanała).



Następnie pojechaliśmy zobaczyć kolejne święte pole, na którym mnisi wytwarzają sól dla kami sama. Niedaleko jest rzeka. Potem ta sól jest składana w ofierze dla kami sama razem z ryżem i wodą.



Powoli zmierzaliśmy w kierunku Meoto owa,  dwóch kamieni, które wzięły ślub.  Po drodze przechodzilismy przez urokliwe miasteczko - Futami, gdzie zostaliśmy poczęstowani kolejnym słodyczem z fasola ( ten był wyjątkowo smaczny) i zieloną herbatą Matcha. Poznaliśmy także wnuka Pana właściciela sklepu. Jak to się dzieje ze małe japońskie dzieci są takie kawaii a potem wyrastają z nich pokraki z krzywymi zębami.  


Wczoraj był 3 marca, czyli święto lalek, święto dziewczyn. Polega na tym że przed domem wystawiany jest zestaw lalek hina ningyou. Jest ich 15, są bardzo drogie. Zazwyczaj w domach są tylko dwie najważniejsze cesarz i cesarzowa. Lalki mogą być dziedziczole z pokolenia na pokolenie. Poniżej właśnie cesarz i cesarzowa.


I po całym dniu łażenia po świętych polach i oglądania lalek, dotarłyśmy nad morze.


Udało się też nam w końcu zobaczyć slynne Meoto iwa w Futami. Dwa kamienie zgodnie z wierzenia shinto symbolizują miłość dwóch demiurgów - Izanami i Izanagi. To one, jeśli wierzyć mitom zapisanym w Kojiki, stworzyły Japonię. A raczej jest ona owocem ich miłości. 
Zazwyczaj z Futami można zobaczyć górę Fuji. Niestety wczoraj była niewidoczna.


To ja i większy kamień. Podejrzewam że to Izanagi. Lub Izanami po kilku miskach ramenu. Hehe. Śmieszki 


Wieczorem poszliśmy do tofuya. Miło było. Ale to może kiedy indziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz